people of Łódź: Po Prostu Kwartet


Po Prostu Kwartet, czyli Magda, Aga, Patrycja i Szymon, to grupa świetnych młodych muzyków, 
ale przede wszystkim zgrana paczka przyjaciół. Dziś, w ramach people of Łódź, poznacie ich bliżej 
i zobaczycie jak wygląda życie młodego artysty od kuchni :)



Magda: Nazywamy się Po Prostu Kwartet i jesteśmy muzykami. Zespołem. Jest Agnieszka, jest Patrycja, jestem ja, czyli Magda, i Szymon.
Szymon: Jestem nauczycielem od 6 lat. Gram na wiolonczeli, od czasu do czasu robię za kierowcę. Jestem najcięższy, najstarszy i najmłodszy stażem.
Magda: Skończyłam szkołę muzyczną II stopnia, gram na skrzypcach. Studiuję na Uniwersytecie Łódzkim, na kierunku Międzynarodowe Studia Kulturowe, ale nie zrezygnowałam z grania, bo sprawia mi to przyjemność. Zwłaszcza, że gram z ludźmi z którymi przebywanie w ogóle sprawia mi przyjemność.
Patrycja: Chodzę do Szkoły Muzycznej im. Henryka Wieniawskiego w Łodzi. Gram na altówce, czyli na takich większych skrzypcach (śmiech).
Agnieszka: Jestem ze Zduńskiej Woli, chodziłam tam do szkoły muzycznej, do liceum przeniosłam się do tego samego liceum do którego chodziła Magda i chodzi Patrycja, gram na skrzypach. Jestem na I roku studiów na łódzkiej Akademii Muzycznej.

Jak to się stało, że założyliście zespół? Jaka jest Wasza historia?
Agnieszka: Jest matka i ojciec tego kwartetu, to znaczy są to dwie baby. Matka jest chyba ważniejsza i matką jest Magda, która kiedyś miała inny kwartet.
Magda: Zaczęło się tak, że ja kiedyś miałam swój skład wcześniej, chcieliśmy grać w szkole, a później działać szerzej. Niestety okazało się, że część osób chyba nie do końca rozumiała idee tego po co mamy się spotykać. Nikogo nie osądzam o rozpad. Mieliśmy umówione dwie oprawy muzyczne i ja niestety zostałam bez składu, a ktoś musiał zagrać. Zaczęłam dzwonić, najpierw zadzwoniłam najbliżej, czyli do Agnieszki. Chodziłyśmy razem do szkoły. Powiedziałam jak wygląda sprawa i że jestem w tarapatach i zapytałam, czy zgodziłaby się ze mną zagrać. Agnieszka stwierdziła, że w to wchodzi. Później, już z Agnieszką, szukałyśmy razem. Znalazłyśmy dwie kolejne osoby, przy czym nie była to Patrycja i nie był to Szymon. Były to wakacje, więc ciężko było kogokolwiek złapać. Znalazłyśmy altowiolistkę i naszego kolegę też ze szkoły, czyli Weronikę i Miłosza, których pozdrawiamy serdecznie! I co później? Później okazało się, że Weronika nie da rady grać z nami czynnie, bo miała zbyt wiele obowiązków. Zostaliśmy bez altówki.
Agnieszka: W naszej szkole nie ma dużo altowiolistów czynnych, a jeżeli już byli to były to osoby, które chyba nie do końca pasowałyby do nas charakterem, a to też jest ważne. A z racji tego, że spotkałyśmy kiedyś Patrycję dość przypadkowo, zagadałyśmy ją, trochę się nas przestraszyła, ale uznałyśmy, że chyba wyjdzie spoko.
Magda: Grałyśmy w szkolnej orkiestrze i stwierdziłyśmy kiedyś, idąc na orkiestrę, że fajnie byłoby w ogóle zobaczyć kto gra na altówce. Przeglądałyśmy osoby i nie do końca byłyśmy pewne czy uda nam się z kimś zgrać. Napisałam do Patrycji, kiedy jeszcze mnie nie znała, czy możemy się spotkać konkretnego dnia, o konkretnej godzinie, co musiało ją trochę przestraszyć. Wywiązała się rozmowa i tak dołączyła Patrycja. Dlatego właśnie, że myślałyśmy, że będzie pasować i nie pomyliłyśmy się co do charakteru. I pozostaje kwestia Szymona.
Szymon: My poznaliśmy się przez chłopaka Magdy, mimo tego że ja z Łodzi wyjechałem to kontakt cały czas był.
Agnieszka: Nasz poprzedni wiolonczelista również musiał odejść przez natłok obowiązków.
Magda: Umówiliśmy się na nagrywanie demówki, miało to być między świętami. Ustaliliśmy, że nikt nie wyjeżdża i będzie można to zrobić. W ostatniej chwili okazało się jednak, że Miłosz wyjeżdża, więc ja zestresowana nie wiedziałam co robić. Odezwałam się wtedy do Szymona, który akurat przyjeżdżał do Łodzi, byłam bardzo szczęśliwa, bo dawno się nie widzieliśmy i Szymon obiecał, że zrobi wszystko żeby nam pomóc. No i tym sposobem zaczęliśmy razem grać. Był to listopad 2015 r.



Skąd właściwie wzięła się u was pasja do muzyki? 
Patrycja: Zaczęło się tak, że do mojego przedszkola przyszedł pan i pani i stwierdzili, że każde dziecko ma sobie pośpiewać, więc sobie pośpiewaliśmy, pamiętam, że ja zaśpiewałam wtedy "Wlazł kotek na płotek" i zostawili informację dla mojej mamy, żebym zgłosiła na wstępne lekcje. Z drugiej strony jednak miałam zaproszenie do szkoły sportowej, do której bardzo chciałam, ale zdrowie mi na to nie pozwoliło. Więc poszłam do szkoły muzycznej, pokazałam paluszki i stwierdzili, że mam idealne palce do skrzypiec, a ja strasznie chciałam grać na fortepianie i byłam niepocieszona, że mam grać akurat na skrzypcach. Przez trzy lata byłam u pana profesora, który był straszny i to mnie w ogóle nie zachęcało, ale od połowy podstawówki już robiłam to co lubię. A kiedy przeszłam na altówkę było mi ciężko, ale myślę, że jest coraz lepiej. Koniec końców cieszę się, że wybrałam te szkołę.
Magda: Wydaje mi się, że gram dzięki mamie. Mogłam mieć ok 3 lata... Moja mama ma dar do dzieci i zawsze szukała bardziej edukacyjnych książek i płyt. Kiedyś dostała w swoje ręce taką płytę o nazwie "Bajeczki Magdeczki". To była taka bardzo wzruszająca historia o dziewczynce, która żeby uleczyć swoją mamę z choroby musiała znaleźć i obudzić kwiat. Miał go obudzić pewien dźwięk skrzypiec. I generalnie zawsze gdzieś tam w tle to leciało. Pytałam mamę, podobno, co to za instrument. Mówiłam coś, że chciałabym grać na czymś, moja mama spojrzała na to dość racjonalnie, no bo byłam trzyletnim dzieckiem. Ale powtarzałam to do znudzenia, więc stwierdziła, że warto by się tym zainteresować, skoro sama mówię i chcę, to może jakiś dar mam. Nie wiem czy to dar, czy przekleństwo (śmiech), ale nie pomylili się. Najpierw posłali mnie na lekcję tzw. metodą Suzuki, gdzie z innymi dzieciaczkami mogłam grać i śpiewać. Później przygotowywałam się do egzaminu w szkole muzycznej, a ponieważ byłam bardzo bardzo malutka i do pewnego momentu w ogóle nie rosłam to nie mogłam zdawać w wieku sześciu lat. Dostałam się. W piątej klasie odeszła moja pani profesor, którą również serdecznie pozdrawiam, bo to ona mnie motywowała. W drugiej klasie miałam kryzys i wtedy właśnie ona sprawiła, że gram dalej, bo gdyby nie to, to pewnie zrezygnowałabym po trzeciej klasie podstawówki. Dobrnęłam do dyplomu.
Patrycja: Warto wspomnieć, że ja, Magda i Szymon jesteśmy z rodzin amuzycznych. To był spory szok dla naszych rodzin, że idziemy właśnie w tym kierunku.
Agnieszka: Ja mam tatę muzyka, pięć lat starszą siostrę, która też poszła do szkoły muzycznej na fortepian. Kończę dokładnie te same szkoły co tata.
Szymon: U mnie chyba też zaczęło się to przez mamę. Ma ona słuch muzyczny, śpiewa. Jeden z pradziadków grał na skrzypcach. Brat trochę przetarł szlak, bo uczył się grać na akordeonie u naszego lokalnego nauczyciela muzyki. Jakoś to przejąłem. Zacząłem za namową znajomej mamy, która układała podręczniki dla szkół muzycznych. Coś musiało być na rzeczy. Na początku nie wiedziałem na czym chcę grać. Gitara? Wszyscy grają na gitarze. Fortepian? Wszystkie klawisze podobne. Skrzypce? Piszczą. Akordeon był w domu, ale przed nim się broniłem. Polegałem na poradzie pani, która prowadziła kurs przygotowawczy, miała klasę wiolonczeli. 11 lat uczyłem się w Tomaszowie. Poszedłem na studia do Łodzi, ale nie czułem się na siłach żeby rywalizować o miejsce na kierunku instrumentalnym, więc poszedłem na teorię muzyki. W trakcie studiów poznałem chłopaka Magdy i trafiłem tutaj.






Zawsze pytam moich rozmówców o sukcesy, więc w tym przypadku nie może być inaczej. Czym chcecie się pochwalić? 
Szymon: Myślę, że najlepsze jeszcze przed nami. Już teraz zaczynam zauważać, że jest coraz lepiej.
Agnieszka: Myślę, że ogromnym sukcesem jest to, że pojawiały się głosy naszych klientów, polecają nas. Fajne jest to, że ktoś dzwoni do nas, bo ktoś inny nas polecił.
Magda: Niewątpliwie sukcesem jest to, że ludzie potrafią nam mówić, że od roku trzymają naszą wizytówkę i chcą żebyśmy u nich grali. Kolejnym sukcesem jest to, że trzymamy się razem. Było wiele sytuacji gdzie mogła ucierpieć nasza praca, albo nasza przyjaźń. Ciężko jest pracować i się przyjaźnić, nie ukrywam tego. Często jest między nami jakaś napięta atmosfera, ale zawsze udawało się to przezwyciężyć.
Patrycja: Sukcesem też jest to, że rozwijamy się dzięki sobie nawzajem.
Magda: No i przede wszystkim łączymy pracę i pasję.

Opowiedzcie proszę jak wyglądają przygotowania do Waszej pracy, ile Was to kosztuje i jak ciężkie to jest.
Patrycja: To jest niesamowicie pracochłonne.
Szymon: Jeżeli ktoś zamawia fachowca musi być w pewien sposób zorientowany.
Agnieszka: Z reguły są dwa rodzaje opraw. Śluby gdzie państwo młodzi chcą to co każdy inny, albo śluby gdzie repertuar jest czasami wręcz przekombinowany. Niestety musimy wtedy włożyć w to więcej pracy, bo jeżeli robisz coś ileś razy to się tego nauczysz i nie musisz już tyle ćwiczyć, ale nigdy nie wiadomo co powiedzą młodzi, cena też jest adekwatna do wymagań.
Magda: Ja i Agnieszka zajmujemy się rozmową z ludźmi, często ludzie chcą żebyśmy grali na imprezie, a sami nawet nie widzą jak ta impreza będzie przebiegać.Często ludzie są niezdecydowani, współpraca zaczyna się od wymiany 15 maili na temat tego jak to ma wyglądać. My znamy swój fach, ale oprócz tego musimy wiedzieć jak dokładnie przebiega ceremonia, co gra organista, mimo że to niekoniecznie jest w naszych obowiązkach. Musimy znać przebieg mszy, ślubu cywilnego, czy jakichś koktajli. Część rzeczy wynika z naszego doświadczenia.
Agnieszka: Magda chodzi do kościoła, więc orientuje się jak to wszystko wygląda, ja nie chodzę, więc miałam ogromny problem, do tej pory mam i raczej będę miała nadal, bo będę też sama jeździć
gdzieś i zwyczajnie się obawiam.
Magda: Tak, zaczyna się od tych kilkunastu maili, gdzie naprawdę trzeba sobie wszystko klarownie wyjaśnić, a między naszym językiem muzycznym a językiem "zwykłych śmiertelników" jest ogromna przepaść. Pierwszym problemem jest przebrnięcie przez to, u mnie to jest najgorszy etap przygotowań, żeby złamać tę barierę i żebyśmy się dobrze zrozumieli. Często jest nawet tak, że my myślimy, że wiemy, że wszystko jest okej, a okazuje się, że nie jest. To jest naprawdę ciężka robota.
Szymon: Ciężko jest też dobrać repertuar, bo ludzie czasem nawet nie wiedzą jakie instrumenty grają w kwartecie i chcą jeszcze gitarę i saksofon. Na tym etapie część osób się wykrusza, później jest jeszcze etap ceny, pytają "a czemu tak drogo?" i czasem mamy wyrzuty sumienia wobec samych siebie.
Agnieszka: Mamy taką samą stawkę za ślub cywilny i kościelny, które różnią się czasowo, a nasza cena gry za godzinę, gdyby ktoś chciał nas wynająć na koncert, jest niższa niż stawką za usługę jaką jest ślub. To wkurza ludzi.
Magda: Ludzie bardzo często przekładają nasze granie na czas.
Agnieszka: Pomijając już to, że musimy mnóstwo czasu poświęcić na próby. Wiadomo, że zależy to od repertuaru, ale te próby muszą być.
Magda: Nikt też nie myśli o kosztach związanych z utrzymaniem instrumentu, a to są niestety horrendalne sumy.
Agnieszka: Nie siedzimy na ślubach i po prostu sobie gramy. Musimy obserwować sytuację w kościele, każdy kościół ma jakieś swoje tradycje, o których nie zawsze wiemy, musimy być przygotowani na wszystko. To też kosztuje nas dużo nerwów, bo nie chcemy komuś zepsuć takiej uroczystości jaką jest ślub.
Szymon: Czasem odnosimy wrażenie, że ludzie nas nie doceniają, bo mają tylko ten wąski obraz, nie widzą ile pracy trzeba w to włożyć poza samą uroczystością, a to często są też sprawy materialne tak jak instrumenty, dojazdy etc. no i opanowanie repertuaru, nerwów, emocji, czasu. Tego nie widać.
Patrycja: Dochodzą też takie sprawy jak to, że jesienią, czy wczesną wiosną jest po prostu bardzo zimno. Miałam z Magdą taką sytuację, że ja śpiewałam, a było mi tak zimno, że drżał mi głos. Po czym dostałyśmy maila od panny młodej, że śmiałyśmy się podczas śpiewania, że to jest niepoważne i nieprofesjonalne. Bywają sytuacje, że ludzie nie zdają sobie sprawy, że instrumenty się rozstrajają, że warunki atmosferyczne wpływają na naszą pracę.





No i fundamentalne pytanie w całym projekcie! Dlaczego Łódź? 
Patrycja: W pewnej mierze to nie jest ode mnie zależne, bo nie skończyłam jeszcze szkoły. Mamy między sobą jakieś relacje i każdy się tutaj zatrzymał. Dla mnie Łódź to dom.
Agnieszka: Dla mnie już teraz Łódź też jest domem. Jestem ze Zduńskiej Woli, ale przeniosłam się tutaj. Myślałam nad Wrocławiem, ale wolałam zostać tutaj. Nie planuję się stąd wynieść, mam tu szansę na rozwój.
Magda: Miałam okazję się przeprowadzić i nie wyszło. Ale nie żałuję. Na początku to był dla mnie jakiś szok, że jednak się nie przenoszę, nie wiedziałam co robić, ciężko mi było się pogodzić z tą myślą, ale nie dlatego, że jednak się nie wyprowadzam, tylko przez sytuację zaistniałą na uczelni. Później przywykłam do tej myśli, zaczęłam szukać rozwiązań i kiedy je znalazłam, poczułam się silniejsza i nie byłabym taka gdyby nie ludzie, których mam dookoła siebie. Ludzie z Łodzi. Mimo jakichś przeciwności, mimo tego, że czasem się nienawidzi tego miasta to zawsze się do niego wraca.
Szymon: Ja z Łodzią mam o tyle ciekawą historię, że nie mieszkałem chyba tylko na Helenówku. Ciągle się przeprowadzałem, mieszkałem w dziesięciu miejscach i przez to poznałem Łódź na wylot, z różnych stron. I cieszę się, że tu mieszkam.



Rozmowa i zdjęcia: Karolina Pawłowska
Rozmówcy: Magda, Patrycja, Agnieszka i Szymon, czyli Po Prostu Kwartet











Podziel się:

DOŁĄCZ KONWERSACJA

    KOMENTARZ

0 komentarzy:

Prześlij komentarz